Dymarki Świętokrzyskie. "Miało być wydarzenie. I jest wydarzenie. Pół wieku Dymarek Świętokrzyskich"

Tytuł

Dymarki Świętokrzyskie. "Miało być wydarzenie. I jest wydarzenie. Pół wieku Dymarek Świętokrzyskich"

Opis

"Miało być wydarzenie. I jest wydarzenie. Pół wieku Dymarek Świętokrzyskich"

Ponoć pierwsze Dymarki Świętokrzyskie zorganizowano po interwencji komunistycznego notabla Mieczysława Moczara oraz sukcesach festiwali w Opolu oraz Sopocie. Kluczowa była jednak chęć wyjaśnienia tajemnicy "żużli pogańskich" z okolic Nowej Słupi.
To było pół wieku temu. Dziś w Nowej Słupi impreza rozpoczyna się już po raz 50. I choć przez te lata przeszła ogromną metamorfozę, główny punkt programu się nie zmienił.

Był tu wielki ośrodek

O bryłach żużlu, które na ziemi świętokrzyskiej przeszkadzały w pracach polowych, pisał już w XIX wieku Stanisław Staszic. W okresie międzywojennym "żużle pogańskie", jak je nazywano, sprzedawano do hut. O ich pochodzeniu wiadomo było jednak niewiele. Zaczęło się to zmieniać w latach 50. ubiegłego wieku za sprawą Mieczysława Radwana, historyka i metalurga, którego pasją były wędrówki po górach. Prawdopodobnie podczas tych wypraw natknął się na żużlowe bryły. O wyjaśnienie sprawy naukowiec poprosił Muzeum Archeologiczne w Krakowie. Placówka przysłała na miejsce młodego archeologa Kazimierza Bielenina.



Badania dały zaskakujący wynik. Okazało się, że żużel to pozostałości obejmującego około tysiąc kilometrów kwadratowych ośrodka górniczo-hutniczego, w którym w starożytności wydobywano rudy żelaza i, wykorzystując piece dymarskie, wytwarzano żelazo. Poza terenem imperium rzymskiego był to największy taki ośrodek hutniczy!

Archeolodzy i metalurdzy zaczęli więc odtwarzać konstrukcję pieców i proces uzyskiwania żelaza. Pierwsza próba miała miejsce w 1959 roku na dziedzińcu Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, w której pracował Radwan. Zakończyła się niepowodzeniem. Była jednak na tyle zachęcająca, że próbowano dalej.

Praca naukowców stała się ich pasją. Utworzyli więc "Bractwo Kotynów". Nawet ta nazwa pokazuje, jak niewiele wówczas wiedziano. Przyjęto ją, bo jeden z historyków rzymskich pisał o Kotynach zamieszkujących "grzbiety górskie", którzy zajmowali się "kopaniem żelaza". - Dziś wiemy, że chodziło o lud zamieszkujący tereny obecnej Słowacji, a nie Góry Świętokrzyskie - mówi Andrzej Przychodni, archeolog i prezes Świętokrzyskiego Stowarzyszenia Dziedzictwa Przemysłowego, organizującego pokazy archeologiczne podczas Dymarek Świętokrzyskich.

Naukowcom nie w smak

Naukowcy budowali więc kolejne piece, ale ich eksperymentom co najwyżej przyglądali się mieszkańcy Nowej Słupi. Miejsce nie było przypadkowe, bo to właśnie tu kilka lat wcześniej otwarto Muzeum Starożytnego Hutnictwa Świętokrzyskiego. Dokładnie w miejscu, w którym odkryto prawdziwe piece dymarskie.

- Inicjatywa zorganizowania imprezy masowej wyszła ze strony okręgu kieleckiego Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego. Wydaje się, że ktoś uznał, że potrzebne jest wydarzenie plenerowe mogące wypromować cały region. Działo się to przecież na fali sukcesów festiwali w Sopocie i Opolu, a w Kielcach szukano tematu, który zwiększyłby zainteresowanie Górami Świętokrzyskimi - twierdzi Przychodni.

Naukowcy nie byli jednak zainteresowani taką imprezą. Obawiali się, że to utrudni badania. - Ostatecznie jednak zwyciężyła potrzeba upowszechniania wiedzy o zjawisku, które fascynowało cały zespół zajmujący się starożytnym hutnictwem - podkreśla Przychodni.



Plotka mówi, że w przekonywanie profesora Radwana do organizacji Dymarek Świętokrzyskich zaangażował się sam Mieczysław Moczar, złowrogi minister spraw wewnętrznych i jeden z największych komunistycznych notabli. - Nie ma na to dowodów. Faktem jest, że profesor Radwan mocno się zaangażował. To on był pomysłodawcą przebiegu samego pokazu i go poprowadził - zaznacza nasz rozmówca.

Inauguracja z rozmachem

Pierwsze Dymarki Świętokrzyskie zorganizowano w 1967 roku w sąsiedztwie Muzeum Starożytnego Hutnictwa Świętokrzyskiego. Impreza wpisywała się w oficjalne obchody Tysiąclecia Państwa Polskiego z 1966 roku.

- Początkowo sądzono, że hutnictwo świętokrzyskie trwało nieprzerwanie do okresu wczesnego średniowiecza, i traktowano je jako zjawisko rodzime, słowiańskie. Badanie tego później nie potwierdziły, ale wtedy imprezie towarzyszyli m.in. wojowie w strojach wykorzystywanych wcześniej podczas parad związanych z obchodami milenijnymi. Miało to nawiązywać do czasów piastowskich, ale nie zabrakło też przewodniczącego wojewódzkiej rady narodowej, który z pudełka wsypywał do pieca dymarskiego węgiel drzewny - opowiada Przychodni.
Wydaje się, że ktoś uznał, że potrzebne jest wydarzenie plenerowe mogące wypromować cały region. Działo się to przecież na fali sukcesów festiwali w Sopocie i Opolu, a w Kielcach szukano tematu, który zwiększyłby zainteresowanie Górami Świętokrzyskimi - twierdzi Andrzej Przychodni.


- To było olbrzymie wydarzenie i zaskoczenie dla mieszkańców Nowej Słupi. Wiedzieliśmy wprawdzie, że naukowcy prowadzili u nas badania, znaliśmy profesorów Bielenina i Radwana, ale chyba nikt nie spodziewał się, że odbędzie się u nas tak duża impreza. Przyjechało wielu gości - wspomina Henryk Trepka, regionalista z Nowej Słupi. Gdy organizowano pierwsze Dymarki, miał 19 lat. - Rozmachem trudno nawet porównywać tamtą imprezę do kolejnych. Wszystko było przygotowane bardzo profesjonalnie, pojawiły się stylizowane budki dla twórców ludowych, występowały zespoły folklorystyczne i nie malowano trawy na zielono. Mieliśmy świadomość, że to impreza wyjątkowa co najmniej w skali województwa - podkreśla Trepka.

Pierwsze Dymarki zakończyły się sukcesem. Impreza zdobyła nawet tytuł "Najciekawszego wydarzenia turystycznego" w ogólnopolskim konkursie organizowanym przez Główny Komitet Kultury Fizycznej i Sportu oraz dziennik "Express Wieczorny".


Pralka, syrenka, towary z Zachodu


Sukces zadziałał jak doping, zdecydowano więc o organizacji kolejnej edycji. Zmienił się jednak organizator. Ponieważ okręg PTTK nie mógł się tym formalnie zajmować, powołano Towarzystwo Przyjaciół Górnictwa, Hutnictwa i Przemysłu Staropolskiego. To ono kupiło tereny pokazowe, budowało infrastrukturę i organizowało pokazy aż do 1997 roku.

Przez te trzy dekady impreza bardzo się rozrosła. Pokazom zaczęły towarzyszyć wystawy organizowane przez zakłady z regionu, m.in. fabrykę samochodów ciężarowych w Starachowicach czy kieleckie SHL. Można więc było zobaczyć najnowsze modele motocykli i pralek, a nawet wygrać atrakcyjne nagrody, włącznie z samochodami syrena.

Wizyta na Dymarkach była wręcz obowiązkowa, a zakłady pracy ze Śląska organizowały wycieczki zakładowe. Było to możliwe, bo np. edycja w 1972 roku trwała... ponad sto dni. Niesamowite, ale prawdziwe. Odpalano piece i zajmowano się nimi przez dobre trzy miesiące. Finałem był jesienny pokaz. Te długie edycje Dymarek oglądało nawet 150 tys. osób, a goście przyjeżdżali nie tylko z całej Polski i Europy, ale nawet ze Stanów Zjednoczonych i Kanady.

- To było zawsze duże wydarzenie, ale też atmosfera była dobra. Pamiętam, jak w 1969 roku studenci zaangażowani w pokaz na piecowisku wzięli któremuś z gospodarzy krowę, napisali jej na boku "Miss Dymarek" i przeprowadzili z rynku na piecowisko. Wszystkim ten kawał bardzo się podobał - wspomina Trepka.

Były też problemy niezwykłe jak brak węgla drzewnego, potrzebnego na paliwo. Moda na grillowanie wówczas jeszcze nie nadeszła, naukowcy musieli wytwarzać go więc sami. No i sam proces dymarski. Na starych zdjęciach widać, jak naukowcy eksperymentują z kolejnymi konstrukcjami pieców. - Proces z sukcesem udało się odtworzyć dopiero kilka lat temu - podkreśla Przychodni.

Organizacji Dymarek nie przeszkodziło nawet ogłoszenie stanu wojennego. Zmieniały się za to atrakcje. Podczas imprezy zaczęto sprzedawać towary, których na co dzień brakowało w sklepach.

Dymarki po nowemu

Widmo końca zawisło nad imprezą przy okazji zmian ustrojowych. Po 1989 roku zaczęły się z niej wycofywać duże zakłady pracy, wykruszał się też skład pasjonatów. Towarzystwo Przyjaciół Górnictwa, Hutnictwa i Przemysłu Staropolskiego popadło w kłopoty finansowe i zostało rozwiązane.



Na ratunek przyszły miejscowe władze. W imprezę znacznie mocniej zaangażował się gminny samorząd, przejmując ją, gdy była w kryzysie, i decydując o jednoczesnej organizacji dużych koncertów estradowych. W tym samym czasie grupa kieleckich archeologów i regionalistów we współpracy z krakowskimi metalurgami oraz m.in. Kazimierzem Bieleninem powołała Świętokrzyskie Stowarzyszenie Dziedzictwa Przemysłowego. I zaproponowali odnowę części merytorycznej Dymarek. - Skupiliśmy się na samym procesie pozyskiwania żelaza, który zawsze był najważniejszy. Poszerzyliśmy go o kontekst historyczny wynikający z badań - tłumaczy Przychodni.

Nowy pokaz po raz pierwszy odbył się w 1999 roku, gdy na piecowisku obok twórców ludowych pojawili się rekonstruktorzy rzemiosła starożytnego. To nie byli już wojowie ubrani w hełmy z kasków motocyklowych, mający naśladować średniowiecze. Naukowcy postanowili odtworzyć okres starożytny, a dokładniej drugą połowę II wieku naszej ery. - Okazało się, że ubiory, pomimo komentarzy rekonstruktorów, niewiele mówią naszym gościom. By więc całość była bardziej czytelna, konieczne okazało się wprowadzenie drugiej strony, czyli Rzymian - opowiada Przychodni. Pojawili się oni na piecowisku w 2001 roku i od tego czasu odtwarzane są nawet potyczki między stronami. To dość skomplikowane, bo rekonstruktorzy wspólnie ćwiczyć mogą dopiero na miejscu. - Czasami dochodzi więc do kontuzji, drobnych urazów. Lekarze ze szpitala w Starachowicach nawet już się temu nie dziwią - nie ukrywa archeolog.



Zmieniło się także otoczenie pokazów. Przy wsparciu unijnych środków i we współpracy z naukowcami odtworzono wioskę barbarzyńską oraz obóz Rzymian z rekonstrukcją wieży obserwacyjnej. Co roku zmienia się też program prezentacji, bo naukowcy starają się eksponować coś nowego. W tegorocznym jubileuszu weźmie udział aż 250 rekonstruktorów z Polski, Czech, Słowacji, Austrii, Rumunii, Niemiec i Danii.

- Przez lata niezmienne jest to, że ci młodzi ludzie starają się łatwo i ciekawie tłumaczyć, co pokazują. Dlatego warto odwiedzać to miejsce - mówi Henryk Trepka."


Twórca

Marcin Sztandera 12 sierpnia 2016

Źródło

Gazeta Wyborcza Magazyn Kielce

Data

2016